„Słowo leczy lub zabija. Chodzi o to, żeby nasze słowo leczyło. Rozmowa, zainteresowanie się problemem innej osoby może okazać się dla niej niezwykle pomocne.”
— prof. Brunon Hołyst
Kiedy czytam te słowa profesora Hołysta, nie mogę oprzeć się myśli, jak wiele zła i dobra wydarzyło się w moim gabinecie tylko dlatego, że ktoś coś powiedział. Albo nie powiedział nic.
Słowo ma wagę. Słowo może odbudować nadzieję. Ale może też wbić gwóźdź do trumny. A kiedy pracuje się z młodzieżą, z osobami w kryzysie, z tymi, którzy nie widzą już sensu, trzeba każde zdanie ważyć jak chirurg skalpel.Jedno zdanie potrafi podtrzymać życie. A inne – potrafi je zgasić, nie zostawiając nic prócz ciszy. To, co mówimy, waży więcej niż nam się wydaje. Zwłaszcza wtedy, gdy trafia na uszy człowieka, który już stoi na granicy. Zwłaszcza, gdy słyszy je dziecko, które dopiero próbuje zrozumieć, kim jest.
Słowo ma wagę. Słowo ma moc. Może być jak most. Ale może też być jak nóż.
Pracując z młodzieżą, która nie ma siły żyć. Wiem jedno:
jeśli pracujesz z ludźmi – każde Twoje zdanie może być ratunkiem albo wyrokiem.
Zwłaszcza, gdy myślisz, że „to przecież tylko słowa”.
Słowo, które zatrzymuje: „Jestem tu dla Ciebie”
Wielu uczniów, z którymi pracowałem, nie pamięta, co jedli na śniadanie. Nie pamiętają dokładnie sprawdzianów, numerów klas, tematów lekcji. Ale doskonale – co do słowa – pamiętają, co usłyszeli od nauczyciela. Albo od rodzica. Albo od wychowawcy. Pamiętają to jedno zdanie, które zapadło głębiej niż wszystkie oceny razem.
„Z taką postawą nic nie osiągniesz.” „Tylko idiota nie potrafi tego rozwiązać.” „Nie jesteś normalny.”
Te słowa zakotwiczają się w psychice dziecka jak cierń. I nawet jeśli pozornie idzie dalej, coś w nim zaczyna się kruszyć.
Pamiętam Jakuba. Siedemnaście lat. Milczący. Wycofany. Dla nauczycieli – zbuntowany, leniwy, zamknięty.
Dostał jedynkę. I usłyszał przy całej klasie: „Tylko idiota nie potrafi tego rozwiązać.” Nie płakał. Nie krzyczał. Po prostu wziął zeszyt i wyszedł. Tego dnia po raz pierwszy pomyślał, że nie warto już żyć. Nie dlatego, że nie rozwiązał zadania. Dlatego, że usłyszał wyrok. Wieczorem przyszedł do mnie. Nie mówił zbyt wiele. Ale usiadł. I wystarczyło, że powiedziałem: „To nie jest koniec. Jestem tutaj. Nawet jeśli nic nie mówisz. I nie odejdę.”
To nie terapia go wtedy uratowała. Nie diagnoza. Nie protokół interwencyjny.
To jedno zdanie. I obecność.
Obecność, która nie ocenia. Nie wypytuje na siłę. Nie interpretuje.
Po prostu mówi: „Jesteś ważny. Teraz. Tutaj. Dla mnie.” To było wystarczające, by tej nocy nie sięgnął po żyletkę. W kolejnych tygodniach – zaczęliśmy powoli rozmawiać. Ale najpierw musiał wiedzieć, że ktoś jest. Nie pytaj więc zawsze, „co powiedzieć?”. Czasem wystarczy, że będziesz I powiesz jedno:
„Jestem tu dla Ciebie. I nie odejdę.”
Słowo, które zabija: „Przesadzasz”
Bagatelizacja to najbardziej wyrafinowana forma przemocy psychicznej. Dla osoby w kryzysie komunikat „przesadzasz”, „inni mają gorzej”, „weź się w garść” to nie neutralne słowa. To zgaszenie ostatniego ognika.
Kiedy uczennica z samookaleczeniami słyszy od pedagoga: „Robisz to dla atencji”, uczymy ją, że jej cierpienie jest nieważne.
W mojej pracy najczęściej nie muszę mierzyć się z samą śmiercią. Muszę walczyć ze słowami, które powiedziano wcześniej. Które zakorzeniły się w dziecięcych głowach jak trucizna.
Nie staję nad ciałem. Nie trzymam ręki na pulsie. Nie zamykam oczu tym, którzy odeszli. Ale mierzę się z czasem, który śmierć poprzedza. Z tą ciszą, w której ktoś jeszcze oddycha, ale już nie chce żyć. Z tym spojrzeniem, które mówi:
„Nie wiem, czy wytrzymam kolejną godzinę.”
Czasem to są minuty. Czasem miesiące trwania na granicy. Najtrudniejsze nie są same próby samobójcze. Najtrudniejsze są słowa, które je poprzedziły. Słowa, które ktoś wypowiedział lata wcześniej. I które zakorzeniły się w dziecięcych głowach jak trucizna.
„Jesteś nikim.” „Z takim charakterem skończysz na dnie.” „Nie nadajesz się do życia.”
Z tym właśnie walczę. Z echem, które odbija się wewnątrz młodego człowieka, zanim zrobi pierwszy krok w stronę okna. Z językiem, który został w nim jak zadra, której nie da się wyjąć bez bólu. Bywa, że siedzę z uczniem, który nie mówi nic. Ale ja czuję w powietrzu, że jesteśmy tuż obok śmierci. Nie tej spektakularnej. Tej cichej. Tej planowanej w myślach od miesięcy. Tej, która czasem tylko czeka, aż nikt nie powie niczego dobrego.
I właśnie wtedy słowo ma największą moc. Nie jako teoria. Nie jako pouczenie. Nie jako interwencja. Ale jako żywa obecność, która mówi:
„Nie chcę, żebyś odszedł. Chcę, żebyś jeszcze został.”
Cisza, która krzyczy
Są tacy, co nie mówią nic. Ale są też tacy, przy których nikt nic nie mówi. Nie dlatego, że nie mają czego. Tylko dlatego, że nie wiedzą, jak zacząć. Albo się boją. Albo sądzą, że „to nie ich sprawa”. A tymczasem cisza w takich sytuacjach to nie spokój. To krzyk, którego nikt nie słyszy.
W jednej z historii, które opisuję w mojej książce, nastoletnia osoba niebinarna siedziała naprzeciwko mnie – cicho, skulona, z głową spuszczoną nisko.
Cisza ciążyła w powietrzu bardziej niż słowa. Aż w końcu szepnęła:
„Nikt mnie nigdy nie nazwał po imieniu. Nikt nie zadał pytania, kim się czuję.”
To jedno zdanie otworzyło cały ogrom bólu. Nikt nie zapytał. Nikt nie chciał wiedzieć. Nikt nie wyciągnął dłoni. Nie dlatego, że byli źli. Dlatego, że byli obojętni. Zamknięci w swojej normie.
Wielu osobom wydaje się, że największą krzywdą są obelgi, wyzwiska, przemoc fizyczna. Ale jest coś gorszego. Milczenie.
Milczenie rodziców, którzy „nie chcą o tym rozmawiać”. Milczenie nauczycieli, którzy „nie będą się wtrącać”. Milczenie rówieśników, którzy „wolą nie robić sobie problemu”. To milczenie zabiło ją bardziej niż wszystkie słowa. Bo przestała istnieć dla świata.
A kiedy ktoś przestaje być widziany, zaczyna znikać naprawdę.
Cisza nie jest neutralna. Cisza to decyzja. To wybór, by nie reagować. A w świecie osoby, która już czuje się jak cień, to może być ostatni komunikat:
„Nie zasługuję na uwagę. Nie istnieję.”
W pracy suicydologa cisza jest zawsze alarmem. Bo jeśli ktoś nie mówi – to jeszcze nie znaczy, że nie cierpi. Ale jeśli wszyscy milczą wokół niego – to znaczy, że został sam. I nie każdą śmierć poprzedza dramat. Nie każdą próbę samobójczą poprzedzają groźby.
Czasem poprzedza ją tylko to, że nikt nie zapytał:
„Jak się czujesz naprawdę?”
Są tacy, co nie mówią nic. I są tacy, przy których nikt nic nie mówi.
Ta cisza ich zabiła bardziej niż obelgi. Milczenie otoczenia. Milczenie rodziców. Milczenie nauczycieli. Milczenie to nie neutralność. To porzucenie.Czasem śmierć nie przychodzi z wielkimi słowami, z dramatem, z pożegnaniem.
Czasem potrzebuje tylko kogoś, kto będzie miał odwagę się zatrzymać. Spojrzeć. Zapytać. I chcieć usłyszeć odpowiedź – nawet jeśli będzie trudna. Są tacy, co nie mówią nic. Ale są też tacy, przy których nikt nic nie mówi. I to jest jeszcze większa tragedia. Bo w milczeniu otoczenia rodzi się poczucie niewidzialności.
A niewidzialność to pierwszy krok do nieistnienia.
Dla nauczycieli: Twoje słowa zostają w uczniu na długo
Nie musisz być psychoterapeutą. Ale jeśli pracujesz z młodzieżą, jesteś w pozycji siły. Twoje zdanie o tym, że „ktoś już zawsze taki będzie”, może stać się jego wyrokiem.
Zamiast: „Znowu zawiodłeś”, powiedz: „Co się stało, że sobie teraz nie radzisz?”.
Zamiast: „Nie obchodzi mnie, co czujesz”, możesz powiedzieć: „To, co czujesz, jest ważne, ale potrzebuję, byś umiał to pokazać inaczej.”
To nie jest „miękkość”. To prewencja samobójstw.
Dla rodziców: dzieci bardziej pamiętają Twoje słowa niż Twoje zasady
„Co za wstyd, że mam takiego syna.” „Po co ty w ogóle żyjesz, jak nic nie potrafisz?”
To słowa, które słyszałem z ust uczniów o swoich rodzicach. Wypalone głęboko, jak znamiona.
Słowa rodzica to dla dziecka wyrocznia. Jeśli nazwiesz je „nieudacznikiem”, to ono uwierzy, że ma rację, myśląc o samobójstwie.
Twoja akceptacja może ratować. Twój komunikat: „Nie wiem, co przeżywasz, ale chcę być blisko” — może być pierwszym szwem na otwartej ranie.
Dla specjalistów: słowo to narzędzie kliniczne
W pracy suicydologicznej uczymy się języka: jak pytać o śmierć, jak pytać o stratę, jak nie uciekać w ogólniki. Ale nikt nas nie nauczy empatii, która rozbrzmiewa w głosie, gdy mówimy: „Chcę, żebyś została jeszcze dzień. Dla siebie. Dla mnie. Dla tej rozmowy.”
Rozmowa ratuje. Ale tylko wtedy, gdy słowo niesie prawdę, obecność, autentyczne zainteresowanie. Wtedy zaczyna leczyć.
Dla młodych: nie wierzcie każdemu słowu o sobie
Jeśli ktokolwiek powiedział Ci, że jesteś nikim — skłamał. Jeśli ktoś powiedział, że świat będzie lepszy bez Ciebie — nie zna prawdy.
Słowa, które zadają rany, mogą w Tobie zostać na lata. Ale nie muszą Cię definiować. Słuchaj tych, którzy widzą w Tobie człowieka, nie problem.
I jeśli masz w sobie tylko jedno zdanie: „Nie daję rady” — wypowiedz je. Bo ono może być pierwszym, które zacznie leczyć.
Na koniec
Nie musisz być specjalistą, żeby ratować życie. Musisz tylko być człowiekiem, który wie, że jego słowo coś znaczy.
Słowo może być mostem albo przepaścią. Może budować albo ranić. Może zabić. Ale może też uratować czyjeś życie.
Niech nasze słowa leczą.
Przemek Staniszewski
suicydolog, psycholog, psychotraumatolog
Przemku Waldku, jesteś niesamowitą postacią. Mimo, że sam przeszedłeś przez najciemniejszy las to wracasz do niego po innych. Jesteś niesamowicie odważny, empatyczny i troskliwy. Dziękuję , że jesteś. Dzięki tobie świat jest lepszym miejscem. Zaraża innych tą wyjątkowością, którą masz w sobie. Pamiętaj, że zawsze jestem obok, choć daleko, to blisko. Nasze serca biją z tą samą częstotliwością. Kocham
Panie Przemku,
dziękuję za wspaniałe informacje odnośnie suicydologii. Sama przyjemność uczyć się od najlepszych.
Bardzo dobry artykuł. Wykorzystałam w pracy ze studentami. Omawialiśmy ten tekst w kontekście jakie studenci/studentki pamiętają słowa, jakie zapisały im się głęboko i co dzisiaj z perspektywy dorosłego człowieka mogą zrobić z tym zapisem. Dziękuję.
Kasiu, Siostro moja sercem, nie tylko krwią,
Twoje słowa są dla mnie jak światło między drzewami w tym lesie, o którym piszesz. Czasem naprawdę ciemno, cicho, gęsto… Ale wiesz co? Gdy wiem, że jesteś — wracam odważniej. Bo wiem, że ktoś tam, po drugiej stronie światła, wierzy. Nie we mnie jako „bohatera”, tylko jako w człowieka, który nie przestał czuć.
Dziękuję Ci. Za to, że patrzysz sercem. Że jesteś. Że przypominasz, jak ważna jest bliskość — nawet ta bez dotyku, nawet ta, której nie widać, ale czuje się ją całym ciałem. Nasze serca naprawdę biją w tym samym rytmie, i to poczucie jest dla mnie kompasem, gdy wszystko inne zawodzi.
Nie musisz mówić nic więcej — Twoja obecność jest wszystkim. Kocham.
Przemek
Ja dziękuje za Panią. 🙂
Moni, proszę bardzo 🙂
🙂 proszę bardzo